Artykuł znaleziony w sieci. Polecamy!
Tłumaczenie Jarosław Rafa
Gdyby Kant był nowojorskim rowerzystą…
Randy Cohen
Oryginał pod adresem:
http://www.nytimes.com/2012/08/05/opinion/sunday/if-kant-were-a-new-york-cyclist.html
Rowerzysta łamiący przepisy, którego ludzie potępiają: to ja. Rutynowo przejeżdżam na czerwonych światłach, tak samo jak wy. Lekceważę prawo gdy jestem na rowerze; wy to robicie na piechotę, przynajmniej jeśli jesteście tacy jak większość nowojorczyków. Moje zachowanie drażni pieszych, kierowców, a nawet część moich współtowarzyszy rowerzystów. Podobne zachowanie „wkopało” wielu rowerzystów w mandaty i nakazane przez sąd lekcje jazdy na rowerze.
Ale chociaż jest to nielegalne, jestem przekonany że jest to etyczne. Nie mam takiej pewności odnośnie waszych beztroskich spacerów przez skrzyżowanie z równoczesnym SMS-owaniem, słuchaniem iPoda i popijaniem martini. Mniej więcej.
Przejeżdżam na czerwonym wtedy i tylko wtedy, gdy na przejściu nie ma żadnego pieszego, a na skrzyżowaniu żadnego samochodu – czyli wtedy, gdy to nie zagraża ani mnie, ani nikomu innemu. Inaczej mówiąc, traktuję znaki „stop” i czerwone światła tak jakby były znakami „ustąp pierwszeństwa”. Podstawową kwestią etyki jest skutek, jaki nasze działania wywierają na innych. Moje działania nikomu nie szkodzą. To moralne rozumowanie moze nie przekonać policjanta wypisującego mi mandat, ale przechodzi próbę Kantowskiego imperatywu kategorycznego: uważam, że wszyscy rowerzyści mogą – i powinni – jeździć jak ja.
Nie jestem anarchistą; przestrzegam większości przepisów ruchu. Nie jeżdżę po chodniku (OK, z wyjątkiem ostatnich siedmiu metrów między zjazdem z jezdni a moimi drzwiami frontowymi, a i to ostrożnie). Nie jeżdżę pod prąd. W istocie, nawet moje przejeżdżanie na czerwonym jest legalne w niektórych miejscach.
Paul Steely White, dyrektor wykonawczy Transportation Alternatives, grupy aktywistów do której należę, zwrócił mi uwagę, że wiele jurysdykcji – na przykład w Idaho – zezwala rowerzyście na zwolnienie i przejazd bez zatrzymywania przez znaki „stop” po ustąpieniu pierwszeństwa pieszym. Pan White napisał do mnie: „Często mówię, że dopasowanie się do pieszych jest znacznie ważniejsze niż dopasowanie się do świateł, głównie dlatego, że tylu pieszych przechodzi na czerwonym!”
Skoro moje łamanie przepisów jest etyczne i bezpieczne (i legalne w Idaho), dlaczego to kogokolwiek irytuje? Być może dlatego, że my, ludzie, nie jesteśmy dobrzy w ocenie stopnia niebezpieczeństwa, które nam zagraża. Gdybyśmy byli, zdalibyśmy sobie sprawę, że rowerzyści są mikroskopijnym zagrożeniem; to samochody i ciężarówki są realną groźbą. W ostatnim kwartale 2011 roku rowerzyści w Nowym Jorku nie zabili ani jednego pieszego, a zranili 26. W tym samym okresie kierowcy zabili 43 pieszych, a zranili 3607.
Samochody zabijają nas także podstępnie, w zwolnionym tempie. Spaliny samochodowe pogarszają problemy oddechowe, powodują erozję fasad budynków, przyczyniają się do globalnego ocieplenia. Aby utrzymać wciąż płynący strumień ropy, podejmujemy wątpliwe decyzje w polityce zagranicznej. Samochody promują „rozlewanie się” miast i zniechęcają do chodzenia, przyczyniając się do otyłości i innych problemów zdrowotnych. I do tego jeszcze powodują hałas.
Ta pełzająca dewastacja jest w większości legalna; natomiast tylko w niewielkim stopniu jest ona etyczna, zwłaszcza tam, gdzie – jak na Manhattanie – istnieją rzeczywiste alternatywy dla prywatnych samochodów. Ale ponieważ tak długo pozwalaliśmy samochodom na dominację w miejskim życiu, przyjmujemy je – i ich złowrogie skutki – jako coś oczywistego. Nagły wzrost popularności jazdy rowerem jest niedawnym zjawiskiem, i stąd jesteśmy uczuleni na wszelkie wybryki cyklistów.
Ale oburzenie na rowerzystów łamiących prawo, takich jak ja, bierze się w większości – jak przypuszczam – z fałszywej analogii: postrzegania rowerów jako czegoś podobnego do samochodów. W takim podejściu rowery muszą być regulowane tak jak samochody, i trzeba potępiać rowerzystów, którzy łamią te przepisy i sprytnie potrafią się z tego wykręcić. Ale rowery nie są takie jak samochody. Samochody jadą trzy albo cztery razy szybciej i ważą jakieś 200 razy więcej. Jadąc niebezpiecznie samochodem, łatwo spowodować obrażenia u innych; jadąc niebezpiecznie rowerem, mogę spowodować obrażenia u siebie. Stawką w grze jest moja skóra, krew i kości.
Oczywiście, rowerzyści nie są też pieszymi (przynajmniej wtedy kiedy jadą). Jesteśmy czymś trzecim, innym środkiem transportu, wymagającym odmiennych praktyk i odmiennych przepisów. Rozumieją to w Amsterdamie i Kopenhadze, gdzie prawie każdy, w każdym wieku, jeździ na rowerze. Te miasta traktują rowery jak… rowery. Szeroka sieć odseparowanych dróg rowerowych zapewnia infrastrukturę do bezpiecznej jazdy. Część sygnalizacji świetlnej ma czasy dopasowane do rowerów zamiast do samochodów. Niektóre przepisy zakładają, że w kolizji rower-samochód wina jest po stronie cięższego i bardziej śmiercionośnego pojazdu. Być może w miarę wdrażania systemu nowojorskiego roweru publicznego tutaj też tak się stanie.
Prawa działają najlepiej, gdy ludzie przestrzegają ich z własnej woli, uważając je za rozsądne. Nie ma tylu policjantów, aby zmusić każdego do przestrzegania przepisów przez cały czas. Gdyby prawa dotyczące ruchu rowerów były w mądry sposób wyprowadzone z tego, jak faktycznie jeździ się rowerem, zamiast być niezgrabną i nieudaną adaptacją praw dotyczących pojazdów silnikowych, przypuszczam że przestrzeganie ich – nawet przeze mnie – by wzrosło.
Mój styl jazdy wybrałem ze świadomością bezpieczeństwa własnego i moich sąsiadów, ale także w poszukiwaniu szczęścia. Nieprzerwany ruch, ciche i płynne przemieszczanie się, jest radością. Dlatego jeżdżę. I to jest powód dla którego – jak mówi – jeździ Stephen G. Breyer, czasem do pracy w Sądzie Najwyższym: „Zalety? Aktywność fizyczna, brak problemów z parkowaniem, ceny paliwa, przyjemność. Samochód jest drogi. Musisz znaleźć miejsce do zaparkowania i to nie jest przyjemne. Więc dlaczego nie pojechać rowerem? Polecam.” Nie wiem, czy on przejeżdża na czerwonych światłach. Mam nadzieję, że tak.