Poniżej przedstawiamy list od czytelnika. List koresponduje ze wspólną akcją Bractwa Rowerowego i Gazety Wyborczej: Rowerem na zakupy.
Wypad w ostatniej chwili „po śrubki” do Praktikera. Sobota wieczorem, po 20-tej, niedługo zamykają, więc najszybciej na rowerze. W sumie w taki sposób do M1 jadę pierwszy raz. Na melodię hitu Beatlesów śpiewam „All U need is lock” biorąc w garść zapięcie U-lock i pieniądze. Za chwilę jestem przed wejściem, tylko przypiąć rower i… prawię słyszę dźwięk igły gramofonowej brutalnie rysującej płytę bo nie ma go do czego przypiąć. Stojaki do mocowania za koła – omijam – krzywią się w nich koła bo rower się chwieje. Poza tym takie „zabezpieczenie” to dla złodzieja łatwa okazja – wystarczy odkręcić kółko i rower jego.
Nie poddaję się i szukam do czego mogę przypiąć jednoślad, żebym miał czym wracać do domu. Ławki chwilowo zajęte przez widownię posiadaczy skuterów ochoczo jeżdżących po chodniku przy wejściu a filary zadaszenia za grube żeby solidna kłódka rowerowa je objęła. W końcu znajduję coś do przypięcia – znak drogowy. Na tabliczce znaku napisane coś o pojazdach uprzywilejowanych więc może to jakiś trop dlaczego wielkie centrum handlowe do tej pory nie ma stojaków na rowery z prawdziwego zdarzenia.
Mimo wszystko jakoś nie czuję się uprzywilejowany czy wyróżniony, wolałbym podjechać, przypiąć rower i spokojnie zrobić zakupy. Bo miejsc parkingowych na auta są przy M1 setki a znaków i ławek tylko kilka…