English Fran�ais Deutsch Espanol Italiano Russkij

PIĘCIU LUDZI Z ROWERAMI NA FURCE
CZYLI SPRAWOZDANIE Z WYPRAWY BRACTWA ROWEROWEGO
DO GRYZONII I INNYCH KRAJÓW ALPEJSKICH

KONSTANCJA

2435 m n.p.m. - "zimowa" część wyprawy. Więcej zdjęć w galerii.
Nad Jeziorem Bodeńskim na granicy Niemiec i Szwajcarii. Tutaj w XV wieku odbył się sławny sobór, na którym Paweł Włodkowic sprzeciwiał się nawracaniu pogan siłą i bronił Władysława Jagiełły przed zarzutami Krzyżaków. Prawie sześćset lat później zaczyna się kolejna wyprawa Bractwa Rowerowego. Uczestnicy: Marek Korzeński, Dariusz Stanik, Tomasz Zaborowski, Grzegorz Ziętek oraz niżej podpisany. Przyjeżdżamy Deutsche Bahn późno w nocy i śpimy nad jeziorem. Jak zwykle bez namiotów. Tak jest przyjemniej, taniej i ciekawiej. Emocje rosną jak pada deszcz. Zaczął padać już rano, zdążyliśmy tylko zwiedzić miasto.

TURGOWIA
Ma szczęście być kantonem szwajcarskim dopiero od 1803 roku. Przestaje padać, zatem żeby nie wyschnąć, moczymy się w Jeziorze Bodeńskim. Przez kilkadziesiąt kilometrów jedziemy tylko drogami rowerowymi. W Szwajcarii to codzienność: drogi są szerokie, asfaltowe, z drogowskazami. Zdarzają się specjalne zajazdy dla rowerzystów.

SANKT GALLEN
Kanton wziął nazwę od miasta, a to - od patrona miejscowego opactwa benedyktynów. Prawa miejskie Sankt Gallen otrzymało w pamiętnym roku 1291; dlaczego pamiętnym - poniżej. Benedyktyni założyli tu jeden z najsławniejszych uniwersytetów średniowiecznej Europy. W opactwie barokowy kościół na ciekawym planie. Spotkana nieopodal pani fotograf proponuje nam zrobienie zdjęcia. Jej znajomy przyprowadza z domu rower, którym jeździ się w pozycji leżącej. Próbujemy - jak już uda się ruszyć, to idzie nawet nieźle. Może to dobry pomysł na następne wyprawy? Pan wymienia cenę. Znowu dostrzegamy zalety roweru klasycznego.

APPENZELL
Składa się z dwóch półkantonów: jest Appenzell Wewnętrzny i Zewnętrzny. Podzielili się w czasach reformacji - na tle wyznaniowym. W stolicy Appenzellu Wewnętrznego oglądamy plac, na którym zbiera się Landsgemeinde. Jest to zgromadzenie wszystkich obywateli półkantonu, które obraduje jako miejscowy parlament. Niektórzy męższczyźni przychodzą w tradycyjnych strojach i z przypasaną białą bronią - oznaką wolnego człowieka. A wolność dla Szwajcara jest jak powietrze.

VORARLBERG
To jeden z krajów austriackich. Zwiedzamy Feldkirch. Miasto bardzo ciekawe: dużo podcieni i tajemniczych przejść pod kamienicami. Z rynku widać zamek na wzgórzu. Nieopodal gotycka katedra dwunawowa! To znaczy filary stoją w osi kościoła - dokładnie na środku, między ołtarzem a wejściem. Takie nietypowe świątynie fundował także Kazimierz Wielki w Małopolsce - zachowały się w Stopnicy i Szydłowie koło Buska Zdroju; a możliwe, że tak pierwotnie wyglądała radomska Fara.

LIECHTENSTEIN
Wielkie Księstwo jest w unii celnej i pocztowej ze Szwajcarią; ale wydaje własne znaczki pocztowe, na czym robi niezły interes. Przy drodze tablice zachęcające do odwiedzenia książęcej piwniczki zaopatrywanej z książęcych winnic. Stołeczna osada - Vaduz - nie zachwyca. Duże szpetne przedmieścia, małe stare miasto bez wyrazu, za to sporo nowoczesnej architektury. Rozpoczyna się budowa siedziby parlamentu, której to instytucji do niedawna tutaj nie było. Między księstwem a Szwajcarią kryty drewniany most na Renie. Dopiero stąd książęcy zamek ponad Vaduz wygląda ciekawie.

GRYZONIA
Największy szwajcarski kanton powstał poprzez alianse wolnych gmin zawarte w celu obrony przed feudałami. Jedno z takich porozumień zwało się Szarym Związkiem. I stąd nazwa: francuskie Grisons od słowa gris - szary. Ale w Gryzonii mówi się akurat nie po francusku, a w trzech innych językach: alemańskim, retoromańskim i włoskim. Alemański jest używany w mowie przez większość Szwajcarów; podobny do niemieckiego, ale dla Niemca trudno zrozumiały. W piśmie natomiast Alemańczycy posługują się niemieckim, którego dzieci muszą się nauczyć jak języka obcego. Język retoromański to retycki romański. Jak wskazuje nazwa, język wywodzi się z łaciny, a używany jest w Recji - jak Rzymianie zwali ziemie Gryzonii i Tyrolu. Via Lunga to ulica Długa, a garascha oznacza warsztat mechaniki pojazdowej.
Nad Domat Ems góruje kościół; przy nim kaplica z pokaźnym zbiorem czaszek. Obok cmentarz i zsyp na śmiecie w postaci kilkudziesięciometrowej rynny biegnącej po stromym stoku wzgórza. Dalej jedziemy ponad przełomem Renu. W nocy znowu będzie padać - śpimy w podcieniu barokowego kościoła w Sumvigt. Też na wzgórzu z cmentarzem. Na nagrobkach ozdobne pojemniczki z wodą zamykane na klapkę; w każdym tkwi coś wyglądające jak szczoteczka do mycia butelek - to chyba takie kropielniczki.
Pierwsza poważna przełęcz - Oberalp - 2045m n.p.m. Biegnie tędy kolej zębata. Żeby pociąg nie ześlizgnął się na dużym spadku, lokomotywa ma koło zębate, które toczy się po specjalnej szynie. W pobliżu źródeł Renu Tomaszowi pęka łańcuch. Do naprawy jak zwykle muszą wystarczyć dwa kamienie i gwóźdź.

URI
Jeden z trzech prakantonów, które 1 sierpnia 1291 roku zawarły sojusz obronny. Tak powstała Szwajcaria. Zjazd z Oberalp emocjonujący - zwłaszcza w deszczu. Po drodze nieużywany tunel kolejowy. W środku zdążyły się potworzyć wapienne nacieki. Drugie wyjście niestety zasypane. A gdzieś pod nami będzie drążony najdłuższy tunel na świecie: Sankt Gothard Basistunnel na linii kolejowej z Lucerny do Ticino - 57km długości.
Rejon umocniony w okolicy Przełęczy Świętego Gotharda to ostateczny bastion obronny Szwajcarii. Jest ona bardzo zmilitaryzowanym państwem. Każdy obywatel w pełni sił ma w domu służbową broń i musi stawiać się na ćwiczenia. W Andermatt właśnie odbywa się strzelanie. Tuż za poligonem niesamowity przełom rzeki Reuss, uchodzącej do Jeziora Czterech Kantonów. Przemierzamy jego kawałek, żeby zobaczyć Diabelski Most. W zamian widzimy diabelską mgłę, ale od czego wyobraźnia... Tej nocy - wcale nie siłą wyobraźni - jedyny raz śpimy w hotelu. Nasz pokój jest sypialnią i restauracją w jednym. Pełna samoobsługa, bo hotel jest opuszczony. Rano kilkanaście kilometrów podjazdu na Furkę przy zmiennej alpejskiej pogodzie. Na przełęczy - 2436m n.p.m. - pola śniegu, porywisty wiatr, kilka stopni powyżej zera.

WALEZJA
Najsuchszy kanton Szwajcarii poza włoskojęzycznym Ticino. Rzeczywiście - zjazd z Furki już pod czystym niebem. Dojeżdżamy do lodowca, z którego bierze początek Rodan. Za kilka franków wchodzimy do wydrążonych w lodowym jęzorze korytarzy. Lód od wewnątrz niebiańsko błękitny. Poniżej w dolinie osada o nazwie Gletsch. Stąd po niemiecku lodowiec to Gletscher. Z prezbiterium kamiennego kościółka widok na zamknięcie ogromnej doliny. W stronę tunelu pod Furką wspina się po zębach parowóz. Na stacji obrotnica - do zmieniania kierunku jazdy. Wielkie koło, na które wjeżdża lokomotywa, jest ręcznie obracane za pomocą drągów. Zermatt: sławne uzdrowisko, w którym obowiązuje całkowity zakaz używania samochodów. Są tylko autobusy i taksówki elektryczne. Samochodem wolno dojechać do sąsiedniego Täsch; dalej pociągiem albo rowerem. Z Zermatt chyba najbardziej znany widok w Alpach - na skalną piramidę Matterhornu.
W niedzielę po porannej Mszy kolejna przełęcz - Simplon. Już tylko 2005m n.p.m. Droga przez setki metrów biegnie pod betonowym stropem, chroniącym ją przed odłamkami skalnymi. Zwą to galerią. Całkiem trafnie: między filarami - jak w ramach obrazów - wspaniałe widoki, czasem przez ścianę wody przeciętego drogą wodospadu. Zjazd już w stronę włoskiej Niziny Padańskiej - strome serpentyny, niesamowite urwiska. Znowu dylemat: podziwiać krajobraz czy oszczędzać hamulce i poczuć demona prędkości. Przy 70km/h na obciążonym rowerze jeden fałszywy ruch...

PIEMONT
Pierwszy posiłek pod włoskim niebem - przy wodospadzie. Domodóssola: rynek jest znakomity, choć nowy przewodnik z popularnej serii nawet o nim nie wspomina. W końcu we Włoszech prawie każde miasto ma w sobie coś ciekawego. Tylko te wielkie ohydne przedmieścia... Szok po szwajcarskim porządku. Ale jest jedna zaleta - łatwo znaleźć nocleg. Można wybrzydzać wśród licznych ciekawych miejsc o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu. Tym razem śpimy przy stadionie. Rano ciasteczka pod palmami, w południe kąpiel w Lago Maggiore. W Galliati nazwy ulic również po piemoncku: Cuntra d'in Burna, Cuntra dla Pravus-ciüra.

LOMBARDIA
Vigévano: ucztujemy na dziedzińcu castello Sforzów. Tu urodziła się Bona Sforza, która potem wyszła za Zygmunta jeszcze-nie-Starego, sprowadziła do Polski włoszczyznę i mieszkała na zamku w Radomiu. Pawia: tu - w drodze do Rzymu po diadem cesarski - królowie niemieccy koronowali się na królów Italii sławną Żelazną Koroną. Wcześniej używali jej Longobardowie, od których pochodzi nazwa Lombardii. Ale dla nas ważny jest kościół San Pietro in Cielo d'Oro - Świętego Piotra w Złotym Niebie. Tam pochowany jest święty Augustyn - patron radomskiego Duszpasterstwa Akademickiego. Zdążamy kwadrans przed zamknięciem. Po nawiedzeniu grobu odśpiewujemy hymn Duszpasterstwa skomponowany przez naszą wspólną koleżankę (pozdrowienia dla Justyny G.!).

LIGURIA
Genua: ruchliwa jak Rzym, stłoczona jak Monako, wielkomiejska jak Paryż... Przez zwartą zabudowę przeciskają się wielkie wiadukty. Na wąskich uliczkach starego miasta mieszanka kultur. To nie turyści, lecz miejscowi - jak to w mieście portowym. A port w środku miasta. Śpimy na nadbrzeżu. Rano przychodzi wędkarz. Wyciąga z morza ośmiornicę, a ta zaczyna mu uciekać.
Jeszcze przejazd po wybrzeżu. Do morza dochodzą góry - to już Apeniny. Trzeba być poetą, by opisać ten krajobraz. Zdjęcia można robić z zamkniętymi oczami. Camogli: małe miasteczko portowe. Przy szerokiej na pięć metrów ulicy siedmiopiętrowe kamienice. Przesuwamy oparte o ścianę rowery, żeby zmieścił się autobus. W sprzedaży przedwojenne kartki pocztowe. Pływamy pod skałami nieopodal barokowej Bazyliki. Portofino: natchnienie dla artystów, przystań dla snobów. Zatoczka wśród wzgórz porośniętych cyprysami. Błogi spokój. Tutaj nie wolno jeździć nawet rowerem...

Łukasz Zaborowski
Skarbnik Bractwa Rowerowego


| bractwo | wyprawy bractwa | turystyka | przyjazne miejsca | szprychy i linki | kontakt | powrót do strony głównej |